środa, 14 listopada 2012

'Klemens.'


Dzieciaki i cała reszta czytelników..

W 2007 roku okres między wrześniem, a grudniem był wyjątkowo.. wyjątkowy? O tak, był po prostu jedyny w swoim rodzaju. Miało to miejsce na pewno przez to co zdążyłem opisać już wcześniej, czyli rozpoczęcie nowego życia w nowej szkole, poznaniu wielu świetnych ludzi oraz rozpoczęcia od października mojego pierwszego prawdziwego związku. Nie zdążyłem Wam co prawda opowiedzieć o kilku innych ważnych wydarzeniach, które miały miejsce dokładnie w tym samym okresie czasu..

Czasem bywa tak, że nie zdajemy sobie z tego sprawy jak pewne osoby spotkane w Naszym życiu mogą odegrać w nim nie zwykle ważną rolę.. czasem nawet jedną z najważniejszych. Przypomnijcie sobie.. tych wszystkich ludzi, których spotkaliście do tej pory w Waszym życiu, tych lepszych i tych gorszych, a teraz pomyślcie ilu z nich tak naprawdę wywarło jakiś na Was wpływ? Nawet taki nieświadomy. Chciałbym Wam tak krótko opowiedzieć o dwójce ludzi, z których jeden z nich jest osobą właśnie nie zwykłą, która wywarła na mnie niesamowity wpływ i ma wielkie znaczenie - nie, nie mam na myśli jeszcze Mojej Żony. Druga zaś z tych osób.. myślę, że również była postacią w pewnym sensie dość interesującą, ale na pewno nie była postacią negatywną! wręcz przeciwnie. Czasem jak o nim pomyślę i przypominają mi się te czasy, tej pięknej nastoletniej młodości, to aż ściska mnie w sercu, że to wszystko tak szybko i nagle odeszło.. Tak jak coś przytoczyłem Wam wcześniej na przełomie lutego i kwietnia w 2007 roku  wraz z kolegami założyliśmy siłownie, Nasze wspólne miejsce schadzek, które znajdowało się.. w mojej piwnicy. Tak też w okresie rozpoczęcia przeze mnie szkoły średniej ja wraz z Waszym Wujkiem, a moim jednym z najlepszych kolegów Adrianem starszym ode mnie o 2 lata oraz innym kolegą z Naszej tamtejszej paczki postanowiliśmy z okazji.. no właśnie, jaka to kurwa była okazja? Wybaczcie, ale kompletnie tego nie pamiętam, dlatego powiedzmy, że z okazji tego, że wykurwiście się nudziliśmy postanowiliśmy zacząć pędzić własne wino na jabłkach. Hah i muszę Wam to przyznać, że całkiem nieźle Nam to wychodziło, po pierwszym miesiącu, może półtora było już czuć zapach alkoholu, a smak tego był.. przesłodki. Oczywiście zjebaliśmy te wino przez ciągłe jego otwieranie, próbowanie i podniecanie się tym jak to już zaczyna się Nam fermentować.
Nie zbaczając zbytnio z tematu.. Tak jak już wiecie dorastałem/liśmy na blokowisku, także jak nie trudno się domyślić miałem bardzo wielu sąsiadów. Niewątpliwe jednym z nich był Maro, a w zasadzie Żul-Maro, bo tak jakoś dosyć niechlujnie - jako młode, nastoletnie głupki - go ochrzściliśmy. Moment poznania się z Marem był.. konkretnie, ale to wykurwiście śmieszny, pamiętam to! któregoś dnia jak się nudziliśmy, a wiedzieliśmy, że pod numerek 10 w moim bloku mieszka właśnie taka osoba, pomyśleliśmy sobie 'Chodźmy porobić jajcucha i zadzwońmy do niego domofonem'. No i jak słowo czynem się stało, a Maro odebrał domofon i najebany w trzy dupy powiedział nam, że ma ochotę na "Prince Polo' Haha.. nie jestem pewien, czy nie posikaliśmy się wtedy ze śmiechu, ale no kurwa no.. Ogarnijcie - PRINCE POLO ! Tak to właśnie zaczęła się przygoda. Żul-Maro zaintrygował Nas do tego stopnia, że zaczęliśmy go zaczepiać (nie bić! tylko zagadywać pozytywnie!), gdy wracał na czworaka do domu. (Pewnie się trochę zastanawiacie ile miał on lat? Za chuja nie pamiętam, ale kojarzy mi się coś, że koło 54.) I co Wam powiem, to Wam powiem.. ale Żul-Maro okazał się nie zwykle pozytywną osobą! I tu nie chodzi o Prince Polo! Po prostu.. człowiek po przejściach, inteligentny na swój sposób, wesoły, uczciwy, który nie zrobiłby krzywdy nawet muszce! Może się wydawać, że przedstawiłem opis 9/10 żulów z pod sklepiku nocnego w każdym mieście..ale uwierzcie mi, że tak nie jest. Maro był wyjątkowy. Pamiętam jak któregoś dnia poszedł z Nami do Naszej siłowni i wypił Sam, ale to dosłownie sam koło 5 litrów Naszego wina! Nie żałowaliśmy Mu. Maro powiedział Nam multum przezabawnych historii z Jego życia i nie tylko. To właśnie Maro nauczył mnie powiedzonka, że 'sytuacja jest napięta jak baranie jajca' oraz słowa 'Klemens', hah, pewnie zastanawiacie się co to takiego? Otóż Klemens to.. to kutas, po prostu kutas..taka tam tylko jego ładniejsza, delikatniejsza i zabawniejsza forma nazewnictwa. Ale z jakiej to okazji Maro tak go nazwał? Niestety tego też już nie pamiętam.. Szkoda, że nie jestem w stanie przypomnieć sobie tych wesołych opowieści i więcej powiedzonek, a pamiętam głównie same te smutne.. Zmierzam do tego jak.. No właśnie. Ale za nim do tego dojdę, a to wydarzyło się na początku grudnia, by zachować chronologię, chciałbym opowiedzieć krótką historię, która nie będzie historią zapoznania się, pierwszego poznania i ujrzenia na oczy pewnej osoby, ale spotkania, które być może w jakiś niewyjaśniony sposób spowodowało, że dokładnie po 7 miesiącach od tego momentu Wy moje Drogie Dzieciaki.. zyskaliście jednego ze swoich chyba najbardziej przeulubionych Wujków - Wuja Piotrka! Miało to miejsce 1 listopada 2007 - w święto zmarłych. Otóż.. ja wraz z Piotrkiem znaliśmy się już dużo wcześniej, choćby z samego boiska asfaltowego , na którym wspólnie się grywało w piłkę, dlatego w życiu ani ja, ani on nie jesteśmy wskazać daty Naszego zapoznania się, ale znamy za to dwie inne daty - tą o której piszę teraz oraz następną..od której zaczęła się Nasza Braterska Przyjaźń. W święto zmarłych jak to zwykle bywa.. idzie się cmentarz. Tak też uczyniłem, tylko wieczorem, bo ładniejszy widok. 
Poszedłem wtedy z kolegą z osiedla, jednym jeszcze wtedy z tych lepszych kolegów. I.. nie wydarzyło się kompletnie nic, ale to NIC nadzwyczajnego. Spotkaliśmy po prostu na cmentarzu Piotrka w raz Jego największą (przynajmniej do pory napisania tej historii) miłością życia. I jak się spotkaliśmy, postaliśmy, pogadaliśmy.. No właśnie, ta historia nie ma większego sensu i niby znaczenia, bo chyba nie rozmawialiśmy o niczym konkretnym, nie pamiętam nawet ani ja, ani on, czy to dokładnie wtedy powiedziałem mu, ze mam siłownie w swojej piwnicy, no i zapamiętałem jeszcze kolejny bardzo mało znaczący szczegół, a w zasadzie kompletnie nic nieznaczący szczegół, jak to ciągle bawiłem się jakąś chujową maszynką w kieszeni do wyrywania kłębków nici z ubrań, która wydawała taki delikatny, fajny dźwięk i jak Wujek Piotrek był nią zaintrygowany.
Czytając to być może myślicie sobie równocześnie, że opowiedziałem historię.. która nic z sobą nie wnosi. Ale nie.. bowiem Wuj Piotr jest właśnie tą wyjątkową osobą w moim życiu, a ta chwila.. myślę, ze bez tego spotkania na cmentarzu Piotrek nigdy za 7 miesięcy by do mnie nie zadzwonił z pytaniem, czy może chodzić na moją siłownię, a gdyby tego nie zrobił to dzisiejsze moje życie, może cały ja? Wyglądałbym zupełnie inaczej, bo tak jak wspomniałem wcześniej.. Nawet najmniejszy szczegół ma wpływ na to co wydarzy się kiedyś, jutro, w przyszłości. Po prostu wierzę w to kurwa!

Ahh..zapomniałbym dokończył historię o Maru. Szkoda, że niestety naprawdę i to dosłownie trzeba ją zakończyć.. Nie pamiętam, który to był dokładnie miesiąc. Czy listopad, grudzień, a może styczeń w 2008 roku. Naprawdę nie mogę sobie tego przypomnieć. Ale nie! Zaraz! to był grudzień! Ponieważ na sylwestrze, podczas, którego wydarzyło się ekhm.. Do tego dojdziemy potem. Wypiliśmy za zdrowie Świętej Pamięci Mara-Żula.. Właśnie. W grudniu 2007 roku w moim bloku nastąpiło morderstwo. Nasz 'ziomal' Maro został wielokrotnie dźgnięty nożem.. Szczerze? Został zadźgany i to ponad 11 razy.. Aż łza w oku się kręci. Sprawcy tego czynu po kilku tygodniach sami zgłosili się na komisariat, a zrobił to jakiś inny żul ze swoim synem - również żulem. Motyw? Podobno zazdrość o jakąś kobietą plus alkohol. Po tamtym wydarzeniu.. chyba jako jedyny uroniłem łzę z moich wszystkich kolegów. Czy to znów była oznaka mojej słabości? Tego jak bardzo przywiązuję się do ludzi? Nawet pokroju Mara - Świetnego Żula? Myślę, że nie, że nie była to oznaka jakiejkolwiek mojej słabości.. Ale wiem, że po tym wydarzeniu zobaczyłem na własne oczy, bez telewizora, bez żadnego filmu kryminalnego, czy rady rodziny, że na ludzi/kolegów trzeba bardziej uważać niż na przejściu przez ulicę. Każdy może wbić sztylet w plecy. Nawet przyjaciel.. czy jest to jakaś aluzja do którejś z kolejnych moich historii? Myślę, że tak. A raczej na pewno tak.

W każdym bądź razie, jakby nie było, jakby nie miało się wydarzyć, byłem jeszcze taki młody.. gdybym tylko wtedy mógł bardziej poznać swoją przyszłość lub po prostu jakieś podpowiedzi dotyczące niej.. By tylko nie popełniać błędów. Wiem jednak, że moje życiowe 'błędy' i nie błędy doprowadziły mnie  do mojego życiowego szczęścia! Ale jakby nie było, większość ludzie chyba momentami żałuje, że na żadnym zegarze nie znajdziemy wskazówek do życia.. CDN

środa, 7 listopada 2012

'Nowe życie.'



Dzieciaki i cała reszta czytelników..


Wakacje w 2007 roku mijały tak samo szybko jak równie szybko się rozpoczęły. Kończyły się z wielką niewiadomą co przyniesie los od września, czyli nowej szkoły, nowych ludzi, po prostu nowego zycia oraz tym, że kończyliśmy je nie w siedmiu jak to zwykle bywało, a w szcześciu.

Wybaczcie mi, ale teraz troszkę przy nudzę. Pewnie wszyscy pamiętacie to jak pierwszy raz przekroczyliście próg szkoły jako oficjalni już jej uczniowie ii.. i kurwa nie wiedzieliście co dalej. No właśnie, pamiętam to jak dziś, gdy ustałem pod ścianą jak żyd na rozstrzelanie i czekałem.. chyba na jakieś objawienie się znajomych twarzy, z którymi ruszę na poszukiwania swojej nowej klasy. Na szczęście szybko znalazłem dwie znajome mordeczki z nowej klasy  (jeszcze z czasów gimnazjum, z którymi.. kompletnie nie trzymałem, ale.. zawsze musi być ten pierwszy raz - ten akurat nie był krwawy). Pamiętacie to uczucie? Każdy każdemu obcy, każdy dyskretnie lub mniej dyskretnie spoglądający na każdego. No i ten moment.. kiedy trzeba wstać jak na spotkaniu anonimowych ludzi z problemami użytkowymi i się przedstawić, o tak.. Pamiętam to dokładnie. Wielu młodych boryka się z tym problemem, że nie mogą lub po prostu nie chcą się jakoś za klimatyzować w nowych szkołach, poczuć ten zapach, ten klimat, zintegrować się i stać się jej częścią. Na szczęście ja od pierwszego dnia nie miałem z tym problemu, być może dlatego ją od razu pokochałem - i wcale nie żartuje! pokochałem tą szkołę!. Bardzo szybko zaprzyjaźniłem się z kilkoma ludźmi z klasy i klasy równoległej o tym samym, nudnym profilu. Czy wspominałem, że na początku technikum byłem dresem? i to w dodatku łysym? O tak, byłem dresem w luźnych bluzach z kapturem, bądź też w szerokich jeansowych spodniach z krokiem nie przy jajach, lecz przy samych kolanach, ale jak na przekór stereotypowi nie słuchałem rapu, ani 'muzyki' elektrycznej (czemu użyłem cudzysłów? Rozumiem, że o gustach się nie dyskutuje, ale jak można nazwać coś elektrycznego muzyką? Muzyka w definicji takiego człowieka jak ja to coś co jest napędzane siłą mięśni ludzkich rąk, jak gitara, bębny itp. Pierwszy gatunek muzyki to przecież muzyka klasyczna, gdzie grali prawdziwi ludzie, a nie program po wciśnięciu guzika, ale nie o tym mowa), tylko rock'a, w co nie każdy mi wierzył, nie wiem czemu. Być może wtedy były troszkę inne czasy, a na przełomie kilku lat dużo się zmieniło.

Chyba większość młodych posiadała jakieś ukryte talenty. Ja jeszcze wtedy swojego tego właściwego nie odryłem, ale wiedziałem, że mam zdolność do chwytania i rozumowania wszystkiego po trochu z każdej dziedziny: sport, nauka, było mi to obojętne. I tak też się to zaczęło.. Już po pierwszym miesiącu szkoły zostałem  wybrany na rezprezentanta klasy do zawodów międzyklasowych w biegu przełajowym na 1,5km. Pomyslałem sobie wtedy 'no ja pierdole, kurwa.. jak ja nie lubię biegać w ten sposób, wypada potrenować żeby się nie ośmieszyć!). I tak też słowo czynem się stało. Kilka dni przed zawodami, które miały się odbyć jakoś na początku października zacząłem po każdym treningu na siłowni biegać na stadionie. Siłownia! Właśnie.. Jakoś między lutym, a kwietniem 2007 roku ja w raz z kilkoma kolegami z Naszej paczki siedmiosobowej założyliśmy w mojej małej, ale jakże kurwa z zajebistym, murzyńskim klimatem getta (bez rasistowskich podtekstów) siłownie! Stała się ona dla każdego z Nas czymś więcej jak tylko siłownią. To było magiczne miejsce schadzek, imprez, zwierzania się. Ale co do specyficzności tego miejsca i tego co się w nim wydarząło myślę, że najbardziej odpowiednie będą inne historie w przyszłości. Także..i tak zaczynałem biegać! To miał być mój pierwszy dzień treningów i też nim był, ale stało się tego dnia coś.. coś takiego co bym nie przypuszczał. Poznałem wtedy Ją. Pewnie zastanawiacie się, czy to była Wasza matka, a moja Żona? Wszystko w swoim czasie. Było to dokładnie 4 października 2007 roku. Tą datę zapamiętałem nie tylko ze względu na Nią, lecz też na tą, że zakurwiałem jak głupi w okół stadnionu, a Jej.. Jej najwidocznie bardzo spodobał się mój męski pot (było go dużo, ale najlepsze jest to, że mój pot w ogóle nie śmierdzi!) i czerwony wyraz mordy napełniony krwią..ahh i te żyłki na skroniach. Tak też zaczęła się Nasza znajomość, która bardzo szybko przemieniła się w zauroczenie.. 10 dni później, 14 października w moim mieście odbywał się festyn z okazji wyboru jakiejś tam kobietki, która startowała do partii politycznej (nie będę mówić do jakiej partii by tu nie robić zbytecznej reklamy, bądź też antyreklamy). W każdym bądź razie.. czas tej imprezy, na której w ogóle nie byliśmy spędzałem z Nią. Ohh, nie powiedziałem jak miała na imię. Była to Marlena, lecz chciałbym tu troszkę nawiązać do Waszego Wuja Adriana - tak to jeden z tych moich najlepszych (w tamtym okresie) kolegów z dzieciństwa, z osiedla. Gdybyście zobaczyli w jakim stanie był wtedy Wasz Wuj.. Może nie będę opisywać całej tej historii, ale powiem Wam tyle, że gdy w końcu Wuj Adrian został przeze mnie doczołgany jakimś cudem do domu, przekonałem się wtedy, że nie tylko ja trzeźwieje w mig na głos swojej matki. Adrian leżał wtedy na schodzał na pierwszym piętrze swojej klatki schodowej (mieszkał na trzecim), gdy tu nagle rozchodzi się echo po całej klatce "Adriaaan, czy to Ty??". Haha, aż teraz raduje mi się twarz jak przypominam sobie reakcje Adriana i to jak w sekundę otrzeźwiał i wszedł do domu SAM, bez niczyjej pomocy i nie wiem jak on to zrobił.. Ale kurwa wytrzeźwiał. Pewnie przez tą adrenalinę. Wracając do Marleny. Tego dnia, a w zasadzie z godzinę przed tym jak zacząłem zaciągać przypadkowo spotkanego w stanie nieważkości umysłowej i fizycznej Wuja Adriana do domu, rozpoczął się mój związek.. Można by rzec, że mając wtedy 16 lat, ona 15, śmiało na dzień dzisiejszy stwierdzam, że była to moja taka pierwsza, prawdziwa dziewczyna. Ale co działo się dalej..? Można by zadać na Nasz temat aż tyle pytań, na które jeszcze niestety nie mogę udzielić odpowiedzi.

Życie sprawia przeróżne niespodzianki - ciągle to powtarzam.. Czasem nawet mówię, że życie to wredna dziwka, tylko taka inna dziwka, która Cię pierdoli i jeszcze powinna zapłacić, a ta Cie wyruchała i nie chce zapłacić! do tego zaraziła jakimś syfem.. Do czego zmierzam? Pisząc tego posta zastanawiałem się, czy poruszyć jedną historię (początku szkoły i Marleny), czy dwie.. no właśnie.. dlatego historię, która miała miejsce równocześnie z wyżej opisanym wydarzeniom opowiem już wkrótce.. CDN

wtorek, 6 listopada 2012

'Bywa.'


Dzieciaki i cała reszta czytelników..


Nie wiem jak większość ludzi, ale ja osobiście wierze w pewną teorię, która mówi, że najdrobniejszy szczegół, najmniejsza rzecz, najmniej wydająca się mieć jakiekolwiek znaczenie czynność ma jakiś wpływ na to co wydarzy się kiedyś w przyszłości. Być może zacząłem w to wierzyć od momentu kiedy jako młody nastolatek, który obejrzał film "Efekt motyla" i usłyszał w nim fragment teorii chaosu mówiący, że "motyl zaburzający powietrze dzisiaj w Pekinie może być przyczyną huraganu w następnym miesiącu w Nowym Jorku". A może po prostu życie sprawiło mi takie niespodzianki, że doszedłbym do tego samego wniosku bez wiedzy o jakimś motylku?

Przez większość życia kierowałem się pewnymi zasadami wbitymi sobie do głowy, które na szczęście nie bywały wbite tak mocno i uparcie bym nie mógł ich zmieniać na lepsze. Czy to był mój taki prywatny kodeks? Chyba tak, nawet ta nazwa spodobała mi się już dawno temu. Nie zamierzam zbytnio rozpisywać się na temat swoich życiowych zasad, teorii, czy innych rzeczy, bowiem o wszystkim dowiecie się podczas moich kolejnych historii. Zaczynając pisać tego bloga zacząłem się zastanawiać, od którego momentu powinienem zacząć spisywać swoje wspomnienia, przeżycia, a może powinienem zacząć tradycyjnie, czyli 'nazywam się, urodziłem, pochodzę itp itd'.. Nie. Myślę, że znam najbardziej odpowiedni punkt startowy mojej historii. Jedno jest pewne.. chwilę tą oficjalnie uważam za start w najbardziej znaczących decyzjach, momentach, przeżyciach komicznych jak i tych gorszych mojego życia do chwili ustania przed ołtarzem z moją największą życiową miłością.

A więc.. zaczynamy!

Cofnijmy się do roku 2007, gdzie byłem wtedy 15/16 letnim nastolatkiem, świeżo upieczonym absolwentem po gimnazjum. Jak to zawsze bywa po ukończeniu jednej szkoły przychodzi chwila, w której musimy podjąć zajebiście ważną decyzję i wybrać nową, następną szkołę. Tak też zrobiłem. Nie zastanawiałem się nawet długo. Wybrałem od razu, pewnym gestem Technikum Ekonomiczne. Pewnie sobie myślicie.. 'jejku, co to był za dzieciak żeby bez wahania wybierać tak nudny profil bez namowy rodziny'? Może i macie racje, bo zawsze (mało skromnie mówiąc) czułem się trochę inny od moich rówieśników. Nigdy nie szedłem tam gdzie większość, bo nie zawsze większość ma racje. Co ukrywa się w znaczeniu słowa 'inny'? Myślę, że po prostu byłem dojrzalszy, a w tym zasługę swoją odegrała sytuacja w domu. Rozumiecie -  ojciec, alkohol, kłótnie, rozwód, przeżycia. No, ale nie o tym mowa. Na osiedlu, w którym dorastałem mieszkałem i zadawałem w kółko z tymi samymi ludźmi. W zasadzie.. było Nas siedmioro. Jako młodzi śmieliśmy się, że jest Nas jak siedmiu samurajów, bądź też tych no.. siedmiu legendarnych super bohaterów Ameryki !  O tak, pamiętam to. Ale byliśmy tylko ludźmi, zadając się ze sobą od małego gnojka, piaskownicy, boiska asfaltowego, wojen na kasztany, kłótni, bójek, pierwszego wspólnego piwa, poznawaliśmy też swoje charaktery i nawet w takich mały grupkach mogą się tworzyć podgrupki, czyli, że ktoś z kimś trzyma bardziej niż inny z kimś innym (staram się pisać w miarę logicznie). Uwierzcie mi... że zadawałem sobie dobre 3 lata pytanie 'czemu tak się stało'? a po tym pytaniu zadawałem sobie następne 'ale czemu ja się tak tym kurwa przejmuję? czemu jestem taki przekurwawrażliwiony na znajomych, przyjaciół, na wspólne zadawanie się'? Nie potrafiłem być obojętny. Może za bardzo wtedy chciałem by wszystko się układało po mojej myśli? Wszystko jest możliwe. Ale pamiętam to jak tak jak wiele innych ważnych dat, a tą datę łatwo było zapamiętać, bo USA obchodzą w tym dniu swoje Święto Niepodległości, czyli 4 lipca. Co się wtedy wydarzyło? Po prostu.. Wyobraźcie sobie, że macie coś co bardzo lubicie, może jakąś zabawkę na baterie? (nie żebym porównywał ludzi do zabawek) I ta zabawka służy Wam tyle ile trzeba, lubicie ją, szanujecie aż tu nagle 4 lipca przestaje działać (spokojnie, nikt nie umarł). Tak samo stało się z moim jednym z najlepszych kolegów. Z dnia na dzień, tak jak 3-go lipca 2007 roku byliśmy jeszcze wszyscy razem na piwie, siedząc na ławce,  tak też 4-go lipca 2007 roku po raz pierwszy odmówił wyjścia z Nami.. po prostu wyjścia na dwór. Pomyślałem sobie wtedy 'spoko, pewnie ma męski okres lub w coś gra' (to dla tych, którzy nie wiedzą - terminologia 'męskiego okresu' może nie być wszystkim znana , tym bardziej, że wiele teorii , nazw i swoich powiedzonek wymyśliłem podczas swojego życia ja sam, a więc 'męski okres' - zachowanie mężczyzny podobne do zachowania kobiety w czasie okresu, nie wie czego chce, wszystko mu przeszkadza, zamyka się w domu i płacze bądź marszczy freda lub po prostu chuj go wie co robi, ale ma humor gorszy niż baba w ciąży), po czym,  gdy sytuacja powtórzyła się dokładnie przez 3 dni, a 7-go lipca jednemu z Nas w bardzo brzydki, chamski i prostacki sposób oznajmił, że postanowił przestać się z Nami zadawać.. mnie coś tknęło. Te wszystkie w/w pytania. Przeżywałem to jako jedyny. Jednym z nagorszych momentów w tym wszystkim było chyba niestety również jego odpowiedź na te wszystkie pytania, które ja i inni koledzy zadawaliśmy.. Brzmiała ona "bywa". Rozumiecie to? To tak jakbyście zadawali komuś pytania, ważne pytanie typu 'dlaczego coś tam, coś tam?', a ten ktoś odpowiada 'bywa'.. Uwierzcie mi, że od tamtej pory do teraz i prawdopodobnie już tak do końca mojego życia, gdy ktoś odpowiada mi 'bywa' nie posiadając przy tym żadnych innych argumentów aż pięść zaciska mi się w dłoni  i mam ochotę pięknym zamahem pierdolnąć tego kogoś prosto w nos. Ale to tylko takie moje fantazje. Wydaję się jakbym był zdecydowanie najsłabszy emocjonalnie, a może jak kobieta. He.. Nie, nie było tak. Dosyć szybko się z tym pogodziłem, bo górę wzięły te negatywne, a raczej agresywne emocje typu 'a niech spierdala skoro znamy się 11 lat, a on nagle rezygnuje z kolegowania się' i zacząłem żyć dalej. Lecz tak jak wspomniałem wcześniej.. przez 3 lata zadawałem sobie pytanie czemu tak się właściwie stało. I wiecie co? Po 3 latach ją otrzymałem, ale to już inna historia, całkiem radosna. A opowiem ją.. Jak dojdziemy do 2010 roku.

Kończąc pomalutku moją pierwszą krótką historię.. dosyć streszczoną historię,  kończymy również okres tamtejszych wakacji z roku 2007. A jak wszystkim wiadomo, po wakacjach zawsze zaczyna się szkoła. I tak też zaczęła się moja nowa szkoła, nowe miejsce, nowi ludzi, nowe życie i nowe historie. CDN