środa, 14 listopada 2012

'Klemens.'


Dzieciaki i cała reszta czytelników..

W 2007 roku okres między wrześniem, a grudniem był wyjątkowo.. wyjątkowy? O tak, był po prostu jedyny w swoim rodzaju. Miało to miejsce na pewno przez to co zdążyłem opisać już wcześniej, czyli rozpoczęcie nowego życia w nowej szkole, poznaniu wielu świetnych ludzi oraz rozpoczęcia od października mojego pierwszego prawdziwego związku. Nie zdążyłem Wam co prawda opowiedzieć o kilku innych ważnych wydarzeniach, które miały miejsce dokładnie w tym samym okresie czasu..

Czasem bywa tak, że nie zdajemy sobie z tego sprawy jak pewne osoby spotkane w Naszym życiu mogą odegrać w nim nie zwykle ważną rolę.. czasem nawet jedną z najważniejszych. Przypomnijcie sobie.. tych wszystkich ludzi, których spotkaliście do tej pory w Waszym życiu, tych lepszych i tych gorszych, a teraz pomyślcie ilu z nich tak naprawdę wywarło jakiś na Was wpływ? Nawet taki nieświadomy. Chciałbym Wam tak krótko opowiedzieć o dwójce ludzi, z których jeden z nich jest osobą właśnie nie zwykłą, która wywarła na mnie niesamowity wpływ i ma wielkie znaczenie - nie, nie mam na myśli jeszcze Mojej Żony. Druga zaś z tych osób.. myślę, że również była postacią w pewnym sensie dość interesującą, ale na pewno nie była postacią negatywną! wręcz przeciwnie. Czasem jak o nim pomyślę i przypominają mi się te czasy, tej pięknej nastoletniej młodości, to aż ściska mnie w sercu, że to wszystko tak szybko i nagle odeszło.. Tak jak coś przytoczyłem Wam wcześniej na przełomie lutego i kwietnia w 2007 roku  wraz z kolegami założyliśmy siłownie, Nasze wspólne miejsce schadzek, które znajdowało się.. w mojej piwnicy. Tak też w okresie rozpoczęcia przeze mnie szkoły średniej ja wraz z Waszym Wujkiem, a moim jednym z najlepszych kolegów Adrianem starszym ode mnie o 2 lata oraz innym kolegą z Naszej tamtejszej paczki postanowiliśmy z okazji.. no właśnie, jaka to kurwa była okazja? Wybaczcie, ale kompletnie tego nie pamiętam, dlatego powiedzmy, że z okazji tego, że wykurwiście się nudziliśmy postanowiliśmy zacząć pędzić własne wino na jabłkach. Hah i muszę Wam to przyznać, że całkiem nieźle Nam to wychodziło, po pierwszym miesiącu, może półtora było już czuć zapach alkoholu, a smak tego był.. przesłodki. Oczywiście zjebaliśmy te wino przez ciągłe jego otwieranie, próbowanie i podniecanie się tym jak to już zaczyna się Nam fermentować.
Nie zbaczając zbytnio z tematu.. Tak jak już wiecie dorastałem/liśmy na blokowisku, także jak nie trudno się domyślić miałem bardzo wielu sąsiadów. Niewątpliwe jednym z nich był Maro, a w zasadzie Żul-Maro, bo tak jakoś dosyć niechlujnie - jako młode, nastoletnie głupki - go ochrzściliśmy. Moment poznania się z Marem był.. konkretnie, ale to wykurwiście śmieszny, pamiętam to! któregoś dnia jak się nudziliśmy, a wiedzieliśmy, że pod numerek 10 w moim bloku mieszka właśnie taka osoba, pomyśleliśmy sobie 'Chodźmy porobić jajcucha i zadzwońmy do niego domofonem'. No i jak słowo czynem się stało, a Maro odebrał domofon i najebany w trzy dupy powiedział nam, że ma ochotę na "Prince Polo' Haha.. nie jestem pewien, czy nie posikaliśmy się wtedy ze śmiechu, ale no kurwa no.. Ogarnijcie - PRINCE POLO ! Tak to właśnie zaczęła się przygoda. Żul-Maro zaintrygował Nas do tego stopnia, że zaczęliśmy go zaczepiać (nie bić! tylko zagadywać pozytywnie!), gdy wracał na czworaka do domu. (Pewnie się trochę zastanawiacie ile miał on lat? Za chuja nie pamiętam, ale kojarzy mi się coś, że koło 54.) I co Wam powiem, to Wam powiem.. ale Żul-Maro okazał się nie zwykle pozytywną osobą! I tu nie chodzi o Prince Polo! Po prostu.. człowiek po przejściach, inteligentny na swój sposób, wesoły, uczciwy, który nie zrobiłby krzywdy nawet muszce! Może się wydawać, że przedstawiłem opis 9/10 żulów z pod sklepiku nocnego w każdym mieście..ale uwierzcie mi, że tak nie jest. Maro był wyjątkowy. Pamiętam jak któregoś dnia poszedł z Nami do Naszej siłowni i wypił Sam, ale to dosłownie sam koło 5 litrów Naszego wina! Nie żałowaliśmy Mu. Maro powiedział Nam multum przezabawnych historii z Jego życia i nie tylko. To właśnie Maro nauczył mnie powiedzonka, że 'sytuacja jest napięta jak baranie jajca' oraz słowa 'Klemens', hah, pewnie zastanawiacie się co to takiego? Otóż Klemens to.. to kutas, po prostu kutas..taka tam tylko jego ładniejsza, delikatniejsza i zabawniejsza forma nazewnictwa. Ale z jakiej to okazji Maro tak go nazwał? Niestety tego też już nie pamiętam.. Szkoda, że nie jestem w stanie przypomnieć sobie tych wesołych opowieści i więcej powiedzonek, a pamiętam głównie same te smutne.. Zmierzam do tego jak.. No właśnie. Ale za nim do tego dojdę, a to wydarzyło się na początku grudnia, by zachować chronologię, chciałbym opowiedzieć krótką historię, która nie będzie historią zapoznania się, pierwszego poznania i ujrzenia na oczy pewnej osoby, ale spotkania, które być może w jakiś niewyjaśniony sposób spowodowało, że dokładnie po 7 miesiącach od tego momentu Wy moje Drogie Dzieciaki.. zyskaliście jednego ze swoich chyba najbardziej przeulubionych Wujków - Wuja Piotrka! Miało to miejsce 1 listopada 2007 - w święto zmarłych. Otóż.. ja wraz z Piotrkiem znaliśmy się już dużo wcześniej, choćby z samego boiska asfaltowego , na którym wspólnie się grywało w piłkę, dlatego w życiu ani ja, ani on nie jesteśmy wskazać daty Naszego zapoznania się, ale znamy za to dwie inne daty - tą o której piszę teraz oraz następną..od której zaczęła się Nasza Braterska Przyjaźń. W święto zmarłych jak to zwykle bywa.. idzie się cmentarz. Tak też uczyniłem, tylko wieczorem, bo ładniejszy widok. 
Poszedłem wtedy z kolegą z osiedla, jednym jeszcze wtedy z tych lepszych kolegów. I.. nie wydarzyło się kompletnie nic, ale to NIC nadzwyczajnego. Spotkaliśmy po prostu na cmentarzu Piotrka w raz Jego największą (przynajmniej do pory napisania tej historii) miłością życia. I jak się spotkaliśmy, postaliśmy, pogadaliśmy.. No właśnie, ta historia nie ma większego sensu i niby znaczenia, bo chyba nie rozmawialiśmy o niczym konkretnym, nie pamiętam nawet ani ja, ani on, czy to dokładnie wtedy powiedziałem mu, ze mam siłownie w swojej piwnicy, no i zapamiętałem jeszcze kolejny bardzo mało znaczący szczegół, a w zasadzie kompletnie nic nieznaczący szczegół, jak to ciągle bawiłem się jakąś chujową maszynką w kieszeni do wyrywania kłębków nici z ubrań, która wydawała taki delikatny, fajny dźwięk i jak Wujek Piotrek był nią zaintrygowany.
Czytając to być może myślicie sobie równocześnie, że opowiedziałem historię.. która nic z sobą nie wnosi. Ale nie.. bowiem Wuj Piotr jest właśnie tą wyjątkową osobą w moim życiu, a ta chwila.. myślę, ze bez tego spotkania na cmentarzu Piotrek nigdy za 7 miesięcy by do mnie nie zadzwonił z pytaniem, czy może chodzić na moją siłownię, a gdyby tego nie zrobił to dzisiejsze moje życie, może cały ja? Wyglądałbym zupełnie inaczej, bo tak jak wspomniałem wcześniej.. Nawet najmniejszy szczegół ma wpływ na to co wydarzy się kiedyś, jutro, w przyszłości. Po prostu wierzę w to kurwa!

Ahh..zapomniałbym dokończył historię o Maru. Szkoda, że niestety naprawdę i to dosłownie trzeba ją zakończyć.. Nie pamiętam, który to był dokładnie miesiąc. Czy listopad, grudzień, a może styczeń w 2008 roku. Naprawdę nie mogę sobie tego przypomnieć. Ale nie! Zaraz! to był grudzień! Ponieważ na sylwestrze, podczas, którego wydarzyło się ekhm.. Do tego dojdziemy potem. Wypiliśmy za zdrowie Świętej Pamięci Mara-Żula.. Właśnie. W grudniu 2007 roku w moim bloku nastąpiło morderstwo. Nasz 'ziomal' Maro został wielokrotnie dźgnięty nożem.. Szczerze? Został zadźgany i to ponad 11 razy.. Aż łza w oku się kręci. Sprawcy tego czynu po kilku tygodniach sami zgłosili się na komisariat, a zrobił to jakiś inny żul ze swoim synem - również żulem. Motyw? Podobno zazdrość o jakąś kobietą plus alkohol. Po tamtym wydarzeniu.. chyba jako jedyny uroniłem łzę z moich wszystkich kolegów. Czy to znów była oznaka mojej słabości? Tego jak bardzo przywiązuję się do ludzi? Nawet pokroju Mara - Świetnego Żula? Myślę, że nie, że nie była to oznaka jakiejkolwiek mojej słabości.. Ale wiem, że po tym wydarzeniu zobaczyłem na własne oczy, bez telewizora, bez żadnego filmu kryminalnego, czy rady rodziny, że na ludzi/kolegów trzeba bardziej uważać niż na przejściu przez ulicę. Każdy może wbić sztylet w plecy. Nawet przyjaciel.. czy jest to jakaś aluzja do którejś z kolejnych moich historii? Myślę, że tak. A raczej na pewno tak.

W każdym bądź razie, jakby nie było, jakby nie miało się wydarzyć, byłem jeszcze taki młody.. gdybym tylko wtedy mógł bardziej poznać swoją przyszłość lub po prostu jakieś podpowiedzi dotyczące niej.. By tylko nie popełniać błędów. Wiem jednak, że moje życiowe 'błędy' i nie błędy doprowadziły mnie  do mojego życiowego szczęścia! Ale jakby nie było, większość ludzie chyba momentami żałuje, że na żadnym zegarze nie znajdziemy wskazówek do życia.. CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz